Już pod wieczór urządzono huczne przyjęcie. Zeszło się nie tylko całe lwie stado. Cała Lwia Ziemia. Małpy przygrywały na pustych skorupach żółwi, przepołowionych kokosach, a nosorożce tupały w rytm muzyki, słonie trąbiły. Cała Lwia Ziemia od tak dawna nie urządziła podobnego przyjęcia, tak dużego. Może była to rekompensata za stratę Kiary? Przynajmniej większość zapomniała o dręczących ich problemach. A może nawet rozwiążą się same?
Między innymi takie pytanie trwały w głowie Księcia Kiongoziego. Tylko on nie mógł się odprężyć. Prawie nie znał brata, poza tym, nie chciał tronu. Ale teraz jest jeszcze jeden kandydat do tronu.
- Nieźle. A jeszcze parę dni temu mieliśmy pogrzeb. - Zuri zajęła miejsce obok samca. Zdanie wypowiadała z jak największym spokojem, który czasem był aż niepokojący.
- No tak. Jestem zdziwiony. - Kion wbił wzrok w lwice, które tańczyły odbijanego z byłym Królem. Po jakimś czasie zaczął szukać wzrokiem brata, któremu nawet nie zdążył spojrzeć w oczy. Znalazł go. Z Vitani.
Zniknęli gdzieś. Już chciał za nimi iść, ale zatrzymał go Kovu. Wręcz wbił mu pazury w łopatki.
- Nie zatrzymuj ich. W końcu doczekali się tej chwili. - Ciemny samiec w końcu po długim czasie zdobył się na wielki uśmiech.
Książę o czymś nie wiedział? Nigdy nie myślał, aby Vitani miała partnera. Teraz okazało się, że to właśnie Kopa nim był. Jego zaginiony brat.
***
Złota lwica zaprowadziła Kopę aż na łąkę. To miejsce, w którym obserwuje się gwiazdy. Te, w które patrzała również ona, przekonana, że jej ukochany nie żyje. A teraz wszystko wróciło. Zaskakujące, czyż nie? Nic nie mogło opisać jej szczęścia.
Lew nie nadążał za nią trochę. W każdym wyścigu to właśnie ona wygrywała, a teraz nawet nie dotrzymywał jej kroku. Przystanęła więc. Skoro czekała na niego lata, to może i parę sekund. Stał przy niej chwilę, i nic nie mówił. Po paru sekundach wpatrywania się w siebie, w końcu mógł ją po tylu latach przytulić. Zasłużyła sobie na taką miłość.
- Tęskniłem. - Wyszeptał w jej ucho, które akurat miał przy nosie.
Lwica otarła się o niego czulej. Chciała odpowiedzieć od razu, ale była pewna, że żadne słowo nie odda tego, jak czuła się bez Kopy, lwa którego kochała.
- Ja... Ja też. - Powiedziała do niego lekko niepewnym tonem. W tamtym momencie poczuła język Kopy przy swoim uchu. Kochał ją. Nadal. - Nie wiem, jak wyrazić swoje szczęście.
- Mi niczego nie musisz wyjaśniać.
Lew odsunął się od lwicy. Popatrzyła na niego pytająco. Zaraz potem wypiął grzbiet w dół, i spojrzał na nią z pyskiem do ziemi. Machał ogonem jak biczem. Vitani była u niego po kilku skokach. Celowo wskoczyła na niego, aby ten się przewrócił. Dał jej się powalić, w końcu była szybsza, ale nie silniejsza.
- Jestem silniejsza. I szybsza. - Opadła na jego wielką klatkę piersiową.
- Tia. Zawsze byłaś. - A ja zawsze kochałem sarkazm, pomyślał.
Położyli się obok siebie, i wbili wzrok w nocne niebo. Trzeba było podjąć jakąś rozmowę.
- Dużo mnie ominęło? - Zażartował.
W tym momencie Vitani wystraszyła się. Nie wiedziała jak mu przekazać o tym, że ma syna... W sumie to była jedyna nowość jaka zaszła w życiu lwicy.
- No... Mam syna. - Wymruczała do razu. Wolała być z samcem szczera. - Lew mnie skrzywdził, i dlatego się narodził.
Kopa patrzył się na nią chwilę, i mruknął coś. Ale nie był zły, raczej zaskoczony.
- Zaakceptujesz go? - Spanikowała lekko.
- Skoro to twój syn to i mój. - Przyciągnął ją do siebie.
Tylko oni nie mieli konfliktów tej nocy.
***
Impreza skończyła się dopiero, gdy Simba przyuważył, że jego syna nie ma. Wiedział jednak, że jest z Vitani, która również nie była obecna. Ogłosił koniec przyjęcia. Wielu nie chciało kończyć, ale to na razie Simba rządził.
Kion patrzył na ojca, jak zaganiał zwierzęta do swoich domów. Bał się, że kiedyś do niego będzie należeć ta rola. Stresowało go to niemiłosiernie. Wszystko to powiedział dziś Zuri, po kilku łykach dość dziwnego napoju, o którym mówił mu Rafiki. Nawet nie pamiętał, jak to cudo się nazywało. Zuri widząc stan lwa, podeszła do niego. Już miała na pysku wymalowany uśmiech.
- To kiedyś możesz być ty. - Wyszeptała mu w ucho. Podskoczył, ale na widok lwicy uspokoił się. - Możesz wszystkimi rządzić. - Szepnęła ciszej na koniec.
- Nie pleć głupot, Zuri. Nie nadaję się na Króla. Strażnik musi pozostać strażnikiem do końca. - Wymigał się zręcznie. Natychmiast zasypały go argumenty samicy.
- Do końca? Niedługo to Ashiki zajmie twoje miejsce. - Prychnęła.
- Nie przeszkadza mi to. - Nadal dzielnie odpierał jej ataki.
- Znów staniesz się nikim. - Na ostatnie słowo położyła wielki akcent. - Niechciany przez własnego ojca syn. A teraz masz drzwi otwarte przed sobą. Do tronu. Każda będzie twoja, a każdy będzie wypowiadać twoje imię.
Wiedział, że go kusiła. Ale traktował to raczej jako zachętę. Czemu nie być tym, którego wielbią wszyscy? Pamiętał jednak, co robił Taka. Nie chciał być nim. No... Ale jest dobrym lwem! Mógłby być dobrym Królem.
- Przemyślę to Uzuri. - Spojrzał się na nią, i zszedł na dół. Tamtędy szedł Kovu.
Lwica już wiedziała, że jej się udało. Wystarczy poczekać. Dopiero wtedy zostawiła Lwa w spokoju.
Wiedział, że go kusiła. Ale traktował to raczej jako zachętę. Czemu nie być tym, którego wielbią wszyscy? Pamiętał jednak, co robił Taka. Nie chciał być nim. No... Ale jest dobrym lwem! Mógłby być dobrym Królem.
- Przemyślę to Uzuri. - Spojrzał się na nią, i zszedł na dół. Tamtędy szedł Kovu.
Lwica już wiedziała, że jej się udało. Wystarczy poczekać. Dopiero wtedy zostawiła Lwa w spokoju.
***
A tym czasem Kion był już na dole i widział Kovu, który najwidoczniej też coś obserwował. W oddali widać było dwójkę lwów. To byli Kopa i Vitani. Strażnik zdążył się już domyślić, że stanowili parę. Nie przyszedł gadać jednak o tym, jaka z nich urocza parka. Musiał pogadać ze szwagrem.
- Kovu. Przyszedłem porozmawiać. - Powiedział stanowczo. Sam nie wiedział, skąd u niego taki ton.
- Właściwie ja też chciałem. - Samiec obrócił się.
Kion był zaskoczony, przystanął w miejscu. Odchrząknął jednak po chwili.
- Zejdźmy niżej. - Znów się odezwał, ale ton jego głosu zdecydowanie zelżał.
I zeszli. Kilka skoków po półkach skalnych, i już byli skryci pod wielką płytą nad nimi. Tu nikt ich ani nie usłyszy, ani zobaczyć.
- Chcę wiedzieć, co myślisz o przejęciu tronu. - Kovu nie owijał w bawełnę. - Sądzę, że póki co powinieneś zostać strażnikiem.
Lew patrzył na niego z lekkim wyrzutem. Poczuł się, jakby ktoś uderzył go nożem. 'Póki co'? Że on się nie nadawał. Dwa słowa przeważyły o losie rozmowy.
- Sugerujesz, że się nie nadaję? - Zamrugał dwa razy.
- Nie. Sądzę, że nie powinieneś objąć tronu, bo jesteś strażnikiem. Ja zaś byłem partnerem Kiary. Poza tym nie wiesz kiedy Ashiki odkryje w sobie ryk przodków. Do tego czasu Lwia Ziemia potrzebuje i Króla, i Strażnika. I wiem, że w tym celu muszę znaleźć sobie nową partnerką, ale dam radę. - Tłumaczył spokojnie Kovu.
- Jestem synem Simby. To mi się należy tron. Jesteś wyrzutkiem. - Zmarszczył brwi Kiongozi. Zaczęło go to denerwować.
- Ale... Nie. Nie jestem wyrzutkiem. Już od dawna. Wiesz o tym. - Samiec z blizną powoli zaczynał warczeć.
- Krew wiele o tobie mówi. Wyrzutek, który nie ma nawet błękitnej krwi.
Wyrzutek. Wyrzutek. Wyrzutek. To właśnie to słowo dudniło w głowie Kovu, doprowadzając go do białej gorączki. Gdy ostatni raz usłyszał to słowo z jego pyska, pękła jego bariera.
Rzucił się na Kiona.
***
Hej mordeczki! Stfu, rozdział pisany w jeden wieczór, i na spontanie. Ale się wyrobiłam, a to cudownie. Do tego mamy pierwszą dramę [zuri, krulowa dramy]! Akcja ciekawsza zaczyna się właśnie tutaj.
1. Do czego Zuri może wykorzystać Kiona?
2. Czy ta walka może się skończyć śmiercią któregoś z samców?
3. Czy Kopa w pełni zaakceptuje Kesi'ego?
Kolejne trzy pytania, na które żądam odpowiedzi powiedział lord kruszwil. Do zobaczenie w następnym poście!
~Machafuko